Autor Wiadomość
Hambarr
PostWysłany: Nie 12:21, 13 Sty 2008    Temat postu:

ROLLING STONE: What was the first song you could play [guitar] through?

JOHNNY DEPP: [T]e first song I played all the way through must have been "Stairway to Heaven." I remember getting through the fingerpicking and just cursing Jimmy Page.

ROLLING STONE: What was your first band?

JOHNNY DEPP: When I was about thirteen, I got together with some other kids in the neighborhood. This one guy had a bass, we knew a guy who had a PA system, we made our own lights. It was really ramshackle and great. We'd play at people's backyard parties. Everything from the Beatles to Led Zeppelin to Cheap Trick to Devo--and "Johnny B. Goode" was the closer.

ROLLING STONE: You've got that wistful look in your eyes.

JOHNNY DEPP: You're thirteen years old and you're playing rock & roll. Loud. Poorly. But somebody's letting you do it in their back yard. And it was absolute perfection. It was freedom. Right off the bat, there was no question: I had found my future.
Achajka
PostWysłany: Czw 22:44, 29 Lis 2007    Temat postu:

Stary wywiad Gali z Johnny'm Depp'em, znaleziony dziś przypadkiem na tym blogu

Mimo czterdziestki na karku wciąż jest "złotym chłopcem Hollywood" - przydomek tym zabawniejszy, że od lat nie mieszka w Ameryce. Na ekranie Johnny Depp chętnie wciela się w role nieprzystosowanych do życia dziwaków.

Zwariowany właściciel fabryki słodyczy Willy Wonka w filmie "Charlie i fabryka czekolady" znakomicie pasuje do tej galerii. Skąd ta fascynacja ekstrawagancją? Czy Johnny z wiekiem dziecinnieje? Między innymi o tym rozmawiał w Londynie z korespondentką "Gali" Zuzanną O'Brien.

Gdyby Johnny Depp był dziewczyną, kierowcy na ulicy wjeżdżaliby na jego widok w latarnie. Ale efekt, który wywiera, i tak jest niezły: kiedy przechodzi przez lobby hotelu Dorchester, milkną rozmowy przy stolikach. Nieprzyzwoicie przystojny, szczupły, wysportowany, ubrany w czarną koszulę i ciemne dżinsy. Nosi okulary w oprawkach z lat 50. i gigantyczny beret. Depp jest dziś w szampańskim humorze. Po pierwsze, dlatego, że lubi przyjeżdżać do Londynu. - Ludzie tu nie biorą wszystkiego tak strasznie serio - mówi. Po drugie, to przecież świetna okazja, żeby ponaigrywać się trochę z dziennikarzy. I z siebie samego. Zawodowi komicy powinni mu być wdzięczni, że nie odbiera im chleba.


Gala: Wszystkie twoje role mają w sobie coś surrealistycznego. Nie miałeś nigdy ochoty zagrać w zwykłej komedii romantycznej?

Johnny Depp: Jeśli masz rację, to dziwię się, że ktoś mi jeszcze daje robotę (śmiech). Jako aktor staram się za każdym razem tchnąć w moje role zupełnie innego ducha. Chcę nieustająco się uczyć, rozwijać. Przecież gdybym się powtarzał, to po jakimś czasie miałbym wrażenie, jakbym każdego dnia dostawał na obiad kotlet. Wydawało mi się, że "Las Vegas Parano" było dość konwencjonalne (chichocze). Myślałem też, że "Ed Wood" był normalną komedią romantyczną (śmiech). Co za głupek ze mnie! Tak naprawdę to chciałem tu dziś ogłosić, że robimy razem z Timem Burtonem film "Przyjaciele - wersja kinowa" (rechocze i klepie się po kolanach). Ale wiesz co, wspaniale jest mieć zawód, który nie tylko pozwala ci zrobić z siebie kompletnego błazna, ale jeszcze za to płacą!

Gala: To twój piąty film, który zrobiłeś z Timem Burtonem. Skąd to przywiązanie do jednego reżysera?

J.D.: Za każdym razem, kiedy się spotykamy na planie, jest tylko lepiej. Wypracowaliśmy rodzaj naszego własnego języka, zbudowanego na naszych doświadczeniach. Dla mnie praca z Timem to jak powrót do domu. A przecież miło jest pracować w domu. Poza tym my się chyba po prostu lubimy.

Gala: Myślałeś kiedyś o tym, żeby zamienić się z nim miejscami i stanąć po drugiej stronie kamery jako reżyser?

J.D.: A jemu kazać grać? To świetny pomysł, wyszłaby z tego niezła historia o zemście. Kazałbym mu robić te wszystkie rzeczy, które on wymuszał na mnie! Pryskał mi w twarz sztuczną krwią, chichotał jak wariat w najbardziej dramatycznych momentach, przeciągnął mnie po ziemi za okropnie pierdzącymi końmi. A serio: spróbowałem raz wyreżyserować film, ale gdybym miał jednak powtórzyć to doświadczenie, to na pewno nie obsadziłbym w tym filmie siebie.

Gala: Zdarza ci się "zabierać role do domu". Czy tym razem zafundowałeś swoim dzieciom dwa miesiące życia ze stukniętym Willym Wonką?

J.D.: Czasem rzeczywiście nie potrafię tak od razu otrząsnąć się z roli. Z Wonką nie było inaczej. Próbowałem wkładać go do szuflady, ale co jakiś czas samowolnie z niej wychodził i nagle mówił moimi ustami.

Gala: Co mówił?

J.D.: Straszne rzeczy (śmiech). Myśląc o Wonce i o tym, jak on ma wyglądać, starałem się przypomnieć sobie tych dziwnych ludzi, którzy w czasach mojego dzieciństwa prowadzili w telewizji programy dla dzieci. Mieli na twarzy nienaturalny grymas i nadawali swojemu głosowi ten szczególny ton, jakby mówili do niedorozwiniętych umysłowo. Nigdy nie zapomnę tego gościa z telewizji, który nazywał się Kapitan Kangur, a towarzyszyli mu: ludzik o imieniu Zielone Dżinsy i ogromny królik. Postacie jak z narkotycznej halucynacji. Wonka jest trochę jak oni. Chciałem też wyjaśnić, że naprawdę nie wzorowałem mojej roli na Michaelu Jacksonie!

Gala: To, że jesteś ojcem, pomogło ci w pracy nad filmem dla dzieci?

J.D.: Oczywiście. Ojcostwo otwiera przed każdym facetem zupełnie nowe drzwi w życiu i odkrywa nowe pokłady emocji. Mógłbym o tym mówić godzinami. W tym konkretnym przypadku to, że jestem tatą, pozwoliło mi zapewne lepiej zrozumieć całą tę historię i bardziej się w nią wczuć. I spojrzeć na nią oczami dziecka. Sposób, w jaki mówi Wonka, testowałem najpierw w domu, na mojej córce Lily Rose. Efekt był taki, jakiego się spodziewałem. Była zaszokowana i lekko zdegustowana. I o to chodziło.

Gala: Pokazujesz swoje filmy dzieciom?

J.D.: Niektóre. Nie sądzę, żeby były wystarczająco duże, aby obejrzeć większość z nich. Uważam, że ja też nie jestem wystarczająco duży... (śmiech). "Charliego i fabrykę czekolady" obejrzały w ramach testu, a ja umierałem ze zdenerwowania. Myślałem, że wyjdą z kina i powiedzą: "Wiesz, tato, zabierz się za coś innego". Ale na szczęście było inaczej: wróciły do domu, cytując dialogi z filmu, więc odetchnąłem z ulgą.

Gala: Marzeniem dzieci w tym filmie jest znalezienie złotego biletu, dzięki któremu mogą zwiedzić fabrykę Willy'ego Wonki. O czym ty marzyłeś, będąc dzieckiem?

J.D.: Och, ja chciałem być wszystkim naraz - od diabła wcielonego po przywódcę najbardziej szlachetnego plemienia Indian. I wciąż próbuję spełnić to marzenie (śmiech). Potem chciałem grać na gitarze. A teraz jestem tutaj i z tobą rozmawiam! O, przepraszam, mam jeszcze jedno marzenie: zobaczyć, jak Britney Spears rodzi dziecko w swoim nowym reality show.

Gala: A o czym marzysz dla swoich dzieci?

J.D.: Chciałbym, aby moje dzieci były szczęśliwe i zdrowe, żeby miały dobre życie. Na razie to dobre życie mają we Francji.

Gala:
We Francji czujesz się bardziej anonimowy niż w Stanach?

J.D.: Tak, paparazzi na pewno nie łażą za nami do tego stopnia, jakby to robili w USA, a to też jest ważne dla moich dzieci. Dorastają w normalnych warunkach.

Gala: Kiedy byłeś dzieckiem, przeprowadzałeś się z rodziną co najmniej kilkanaście razy. Jak to wpłynęło na twoje późniejsze życie?

J.D.: Rzeczywiście, do czasu, kiedy miałem 16 lat, mieszkaliśmy z rodziną chyba w 30 różnych domach. Żyliśmy jak nomadowie. Na pewno zadecydowało to o tym, kim jestem dzisiaj. Z moimi dziećmi i Vanessą, moją dziewczyną, też nie zostajemy zbyt długo w jednym miejscu.

Gala: Stać was na podróże.

J.D.: W moim rodzinnym domu nigdy się nie przelewało, więc znam wartość pieniędzy, ale wiem też, jak sobie radzić, kiedy mam ich bardzo mało. Gdybym od jutra przestał dostawać propozycje ról i stracił cały majątek, to potrafiłbym przetrwać i zacząć wszystko od nowa. Grałbym na gitarze, pracował na stacji benzynowej, cokolwiek. Tak długo, póki można oddychać i ma się sprawne ręce, przyszłość stoi otworem.

Gala: Patrzę na ciebie i coś mi nie pasuje. Wiem, że kręcisz jeden film za drugim, ale jak na ciężko zapracowanego aktora jesteś zdecydowanie za bardzo opalony. Jakbyś właśnie wrócił z Karaibów.

J.D.: Bo tak właśnie jest. I zaraz tam wracam. Kręcimy teraz na Bahamach drugą i trzecią część "Piratów z Karaibów". Jak do tej pory wszystko idzie znakomicie i jeszcze mnie nie zwolnili.
Hambarr
PostWysłany: Czw 20:35, 29 Lis 2007    Temat postu:

Coś ode mnie (zabawne)

Q: Johnny, czy możesz powiedzieć o twoim związku z brzytwami, I o pracy z nimi?

Johnny Depp: Cóż, praca z ostrymi narzędziami była w porządku…dopóki nie musiałem kogoś ogolić.

Tim Burton: Pozwól, że cos Ci przypomnę. Johnny nie miał kłopotu z brzytwami. Wariował za to z kremem do golenia.

Johnny Depp: On naprawdę mnie wkurzał.

Tim Burton: Mam rację? Czy najtrudniejszą rzeczą było nałożenie pianki do golenia na Alana Rickamana?

Johnny Depp: To był najbardziej niekomfortowy moment w moim życiu, jaki mógł mi się przytrafić

Tim Burton: Zachowywał się jak by myślał – “nie jestem w stanie tego zrobić”

Johnny Depp: Biedny Alan (śmiech)

Q: Czy on krzyczał?

Johnny Depp: Nie krzyczał. Ale był blisko.

Tim Burton: Gdzieś w środku pewnie krzyczał.

Johnny Depp: Myślę, że mu się na pewno nie podobało. W takim razie, myślę, że naprawdę nienawidzi ze mną pracować.

Q: Czy to nie zaliczało się do “treningu”, gdy wszedłeś do domu fryzjera I ćwiczyłeś tam przez dwa tygodnie?

Johnny Depp: Nie, nie… mam na myśli, że w tym samym czasie nie chodziłem po ulicy I nie podrzynałem ludziom gardeł.[/b]
abso
PostWysłany: Nie 21:48, 25 Lis 2007    Temat postu:

I ostatnia część tego wywiadu.

Gala: Marzeniem dzieci w tym filmie jest znalezienie złotego biletu, dzięki któremu mogą zwiedzić fabrykę Willy'ego Wonki. O czym ty marzyłeś, będąc dzieckiem?

J.D.: Och, ja chciałem być wszystkim naraz - od diabła wcielonego po przywódcę najbardziej szlachetnego plemienia Indian. I wciąż próbuję spełnić to marzenie (śmiech). Potem chciałem grać na gitarze. A teraz jestem tutaj i z tobą rozmawiam! O, przepraszam, mam jeszcze jedno marzenie: zobaczyć, jak Britney Spears rodzi dziecko w swoim nowym reality show.

Gala: A o czym marzysz dla swoich dzieci?

J.D.: Chciałbym, aby moje dzieci były szczęśliwe i zdrowe, żeby miały dobre życie. Na razie to dobre życie mają we Francji.

Gala: We Francji czujesz się bardziej anonimowy niż w Stanach?

J.D.: Tak, paparazzi na pewno nie łażą za nami do tego stopnia, jakby to robili w USA, a to też jest ważne dla moich dzieci. Dorastają w normalnych warunkach.

Gala: Kiedy byłeś dzieckiem, przeprowadzałeś się z rodziną co najmniej kilkanaście razy. Jak to wpłynęło na twoje późniejsze życie?

J.D.: Rzeczywiście, do czasu, kiedy miałem 16 lat, mieszkaliśmy z rodziną chyba w 30 różnych domach. Żyliśmy jak nomadowie. Na pewno zadecydowało to o tym, kim jestem dzisiaj. Z moimi dziećmi i Vanessą, moją dziewczyną, też nie zostajemy zbyt długo w jednym miejscu.

Gala: Stać was na podróże.

J.D.: W moim rodzinnym domu nigdy się nie przelewało, więc znam wartość pieniędzy, ale wiem też, jak sobie radzić, kiedy mam ich bardzo mało. Gdybym od jutra przestał dostawać propozycje ról i stracił cały majątek, to potrafiłbym przetrwać i zacząć wszystko od nowa. Grałbym na gitarze, pracował na stacji benzynowej, cokolwiek. Tak długo, póki można oddychać i ma się sprawne ręce, przyszłość stoi otworem.

Gala: Patrzę na ciebie i coś mi nie pasuje. Wiem, że kręcisz jeden film za drugim, ale jak na ciężko zapracowanego aktora jesteś zdecydowanie za bardzo opalony. Jakbyś właśnie wrócił z Karaibów.

J.D.: Bo tak właśnie jest. I zaraz tam wracam. Kręcimy teraz na Bahamach drugą i trzecią część "Piratów z Karaibów". Jak do tej pory wszystko idzie znakomicie i jeszcze mnie nie zwolnili.

abso
PostWysłany: Nie 21:44, 25 Lis 2007    Temat postu:

Ciąg dalszy tamtego wywiadu..

Gala: Myślałeś kiedyś o tym, żeby zamienić się z nim miejscami i stanąć po drugiej stronie kamery jako reżyser?

J.D.: A jemu kazać grać? To świetny pomysł, wyszłaby z tego niezła historia o zemście. Kazałbym mu robić te wszystkie rzeczy, które on wymuszał na mnie! Pryskał mi w twarz sztuczną krwią, chichotał jak wariat w najbardziej dramatycznych momentach, przeciągnął mnie po ziemi za okropnie pierdzącymi końmi. A serio: spróbowałem raz wyreżyserować film, ale gdybym miał jednak powtórzyć to doświadczenie, to na pewno nie obsadziłbym w tym filmie siebie.

Gala: Zdarza ci się "zabierać role do domu". Czy tym razem zafundowałeś swoim dzieciom dwa miesiące życia ze stukniętym Willym Wonką?

J.D.: Czasem rzeczywiście nie potrafię tak od razu otrząsnąć się z roli. Z Wonką nie było inaczej. Próbowałem wkładać go do szuflady, ale co jakiś czas samowolnie z niej wychodził i nagle mówił moimi ustami.

Gala: Co mówił?

JD Straszne rzeczy (śmiech). Myśląc o Wonce i o tym, jak on ma wyglądać, starałem się przypomnieć sobie tych dziwnych ludzi, którzy w czasach mojego dzieciństwa prowadzili w telewizji programy dla dzieci. Mieli na twarzy nienaturalny grymas i nadawali swojemu głosowi ten szczególny ton, jakby mówili do niedorozwiniętych umysłowo. Nigdy nie zapomnę tego gościa z telewizji, który nazywał się Kapitan Kangur, a towarzyszyli mu: ludzik o imieniu Zielone Dżinsy i ogromny królik. Postacie jak z narkotycznej halucynacji. Wonka jest trochę jak oni. Chciałem też wyjaśnić, że naprawdę nie wzorowałem mojej roli na Michaelu Jacksonie!

Gala: To, że jesteś ojcem, pomogło ci w pracy nad filmem dla dzieci?


J.D.: Oczywiście. Ojcostwo otwiera przed każdym facetem zupełnie nowe drzwi w życiu i odkrywa nowe pokłady emocji. Mógłbym o tym mówić godzinami. W tym konkretnym przypadku to, że jestem tatą, pozwoliło mi zapewne lepiej zrozumieć całą tę historię i bardziej się w nią wczuć. I spojrzeć na nią oczami dziecka. Sposób, w jaki mówi Wonka, testowałem najpierw w domu, na mojej córce Lily Rose. Efekt był taki, jakiego się spodziewałem. Była zaszokowana i lekko zdegustowana. I o to chodziło.

Gala: Pokazujesz swoje filmy dzieciom?

J.D.: Niektóre. Nie sądzę, żeby były wystarczająco duże, aby obejrzeć większość z nich. Uważam, że ja też nie jestem wystarczająco duży... (śmiech). "Charliego i fabrykę czekolady" obejrzały w ramach testu, a ja umierałem ze zdenerwowania. Myślałem, że wyjdą z kina i powiedzą: "Wiesz, tato, zabierz się za coś innego". Ale na szczęście było inaczej: wróciły do domu, cytując dialogi z filmu, więc odetchnąłem z ulgą.
abso
PostWysłany: Nie 21:39, 25 Lis 2007    Temat postu:

Świetny wywiad Achajka!
Ja natomiast znalazłam wywiad z Oneta.Ten wywiad jest podzielony na trzy części,więc wpisze ten wywiad w trzech postach.
Miłego czytania!

Mimo czterdziestki na karku wciąż jest "złotym chłopcem Hollywood" - przydomek tym zabawniejszy, że od lat nie mieszka w Ameryce. Na ekranie Johnny Depp chętnie wciela się w role nieprzystosowanych do życia dziwaków.

Zwariowany właściciel fabryki słodyczy Willy Wonka w filmie "Charlie i fabryka czekolady" znakomicie pasuje do tej galerii. Skąd ta fascynacja ekstrawagancją? Czy Johnny z wiekiem dziecinnieje? Między innymi o tym rozmawiał w Londynie z korespondentką "Gali" Zuzanną O'Brien.



Gdyby Johnny Depp był dziewczyną, kierowcy na ulicy wjeżdżaliby na jego widok w latarnie. Ale efekt, który wywiera, i tak jest niezły: kiedy przechodzi przez lobby hotelu Dorchester, milkną rozmowy przy stolikach. Nieprzyzwoicie przystojny, szczupły, wysportowany, ubrany w czarną koszulę i ciemne dżinsy. Nosi okulary w oprawkach z lat 50. i gigantyczny beret. Depp jest dziś w szampańskim humorze. Po pierwsze, dlatego, że lubi przyjeżdżać do Londynu. - Ludzie tu nie biorą wszystkiego tak strasznie serio - mówi. Po drugie, to przecież świetna okazja, żeby ponaigrywać się trochę z dziennikarzy. I z siebie samego. Zawodowi komicy powinni mu być wdzięczni, że nie odbiera im chleba.

Gala: Wszystkie twoje role mają w sobie coś surrealistycznego. Nie miałeś nigdy ochoty zagrać w zwykłej komedii romantycznej?

Johnny Depp: Jeśli masz rację, to dziwię się, że ktoś mi jeszcze daje robotę (śmiech). Jako aktor staram się za każdym razem tchnąć w moje role zupełnie innego ducha. Chcę nieustająco się uczyć, rozwijać. Przecież gdybym się powtarzał, to po jakimś czasie miałbym wrażenie, jakbym każdego dnia dostawał na obiad kotlet. Wydawało mi się, że "Las Vegas Parano" było dość konwencjonalne (chichocze). Myślałem też, że "Ed Wood" był normalną komedią romantyczną (śmiech). Co za głupek ze mnie! Tak naprawdę to chciałem tu dziś ogłosić, że robimy razem z Timem Burtonem film "Przyjaciele - wersja kinowa" (rechocze i klepie się po kolanach). Ale wiesz co, wspaniale jest mieć zawód, który nie tylko pozwala ci zrobić z siebie kompletnego błazna, ale jeszcze za to płacą!

Gala: To twój piąty film, który zrobiłeś z Timem Burtonem. Skąd to przywiązanie do jednego reżysera?

J.D.: Za każdym razem, kiedy się spotykamy na planie, jest tylko lepiej. Wypracowaliśmy rodzaj naszego własnego języka, zbudowanego na naszych doświadczeniach. Dla mnie praca z Timem to jak powrót do domu. A przecież miło jest pracować w domu. Poza tym my się chyba po prostu lubimy.
Achajka
PostWysłany: Sob 14:30, 24 Lis 2007    Temat postu:

Ja może wrzucę nieco starszy wywiad (z takimi również należy sie zapoznawać), ale jeden z moich ulubionych Wink Z 30 czerwca 2006 dla stopklatki

Kręciłem go z myślą o Marlonie Brando - mówi w wywiadzie dla Yoli Czaderskiej-Hayek Johnny Depp, odtwórca roli Johna Wilmota w "Rozpustniku". Ten film jest już w polskich kinach, a lada dzień trafią do
nas drudzy "Piraci z Karaibów". Trwa dobra passa Johnny'ego Deppa, który ma już na swoim koncie dwie nominacje do Oscara i status jednej z największych gwiazd współczesnego kina.


Yola Czaderska-Hayek: Główny bohater filmu 'Rozpustnik' zwraca się wprost do widzów: 'Na pewno mnie nie polubicie, i wcale nie chcę, żebyście mnie lubili'. Czy Tobie też nie zależy na ludzkiej sympatii?

Johnny Depp:W jakimś stopniu jestem w stanie utożsamić się z Johnem Wilmotem, jako że sam również zetknąłem się wiele razy z niechęcią, antypatią czy wręcz nienawiścią. Mnóstwo kwestii, jakie na ekranie wygłasza Rochester, mógłbym przypisać sobie. W jednej ze scen na przykład bohater, już w końcowej fazie choroby, zagląda za kulisy teatru. Jeden z aktorów, którego gra Jack Davenport, przychodzi zmienić kostium. Wtedy Wilmot mówi: 'Najbardziej uwielbiam w was to, że tak bardzo lękacie się upływu czasu. Musicie natychmiast zmienić kostium, natychmiast nałożyć charakteryzację. Każda sekunda jest na wagę złota. To takie podobne do tego, czym sam się zajmuję' (śmiech).

Mimo to wydajesz się całkowitym przeciwieństwem swojego bohatera. Jesteś kochającym mężem i ojcem, twardo stąpasz po ziemi, nie pogrążasz się w nałogach...

Wiele razy znalazłem się w sytuacjach, z których podobnie jak Wilmot nie umiałem wybrnąć. I przez to zapracowałem sobie na opinię dziwaka. A dowcip polega na tym, że na samym początku kariery nie oswoiłem się jeszcze z tym, że stałem się osobą publiczną. Każdy mój krok był obserwowany, każde słowo odnotowane. I przez to często ponosiły mnie nerwy. W kontaktach z ludźmi zachowywałem się jak szaleniec, nie wiedząc tak naprawdę, co zrobić lub co powiedzieć. Dopiero z czasem wyrobiłem w sobie dystans do otoczki towarzyszącej zawodowi aktora. Teraz już się tak wszystkim nie przejmuję. Nie ukrywam też, że w osiągnięciu normalności bardzo pomógł mi związek z Vanessą i narodziny naszego pierwszego dziecka. Teraz wiem, co jest dla mnie najważniejsze. Żałuję tylko, że nie wpadłem na to wcześniej.

Zadedykowałeś 'Rozpustnika' Marlonowi Brando. Czy rozmawiałeś z nim przed realizacją tego filmu? Miał jakieś sugestie?

Tak, zanim pojechałem na plan do Londynu, rozmawiałem z Marlonem. Opowiedziałem mu o tym projekcie. Nazwisko Johna Wilmota, hrabiego Rochester niewiele mu powiedziało. Mimo to bardzo chciałem nakręcić ten film, bo pomyślałem sobie, że Marlon chętnie by go obejrzał. Tego rodzaju historia mogłaby mu się spodobać. Przed moim wyjazdem obiecaliśmy sobie, że jak zwykle będziemy w kontakcie, po czym wkrótce potem, już w Londynie dowiedziałem się, że Marlon nie żyje. To było jak cios obuchem w głowę. Postanowiłem poświęcić mu ten film. Kręciłem go z myślą o Marlonie, ale było już za późno, by mógł go obejrzeć... Niedługo potem, w tym samym roku, odszedł Hunter, mój serdeczny przyjaciel i wspaniały człowiek (Hunter S. Thompson, w którego Johnny Depp wcielił się w filmie 'Las Vegas Parano' - Y. Cz.-H.). Można powiedzieć, że przyczynił się do rozwoju nowoczesnego dziennikarstwa w takim samym stopniu, w jakim Rochester przyczynił się do rozwoju literatury. Obydwaj byli prekursorami - każdy w swoim gatunku - obydwaj zostali wyklęci i dopiero późniejsze pokolenia poznały się na ich geniuszu. John Wilmot zaistniał w publicznej świadomości jako szaleniec, pijak, hedonista, a w najlepszym przypadku twórca frywolnych satyr i pornograficznych przedstawień. Owszem, przyznaję: te sztuki są naprawdę obsceniczne. Gdyby wystawiano je dzisiaj, otrzymałyby kategorię XXX. Miałem jednak to szczęście, że w British Library (odpowiednik polskiej Biblioteki Narodowej - Y. Cz.-H.) udało mi się wypożyczyć jego listy. Miałem w ręku autentyczne rękopisy tego człowieka! Dopiero wtedy, czytając jego poetyckie wywody, zrozumiałem, jaki był naprawdę. To nie żaden pornograf, tylko troskliwy ojciec i mąż, pełen cierpienia artysta. Najłatwiej oceniać go, patrząc powierzchownie na jego tryb życia. O wiele trudniej jest wczuć się w jego sposób myślenia.

Wilmot wiedział, że nie jest mu pisane długie życie. Jak sądzisz, czy bał się śmierci?

Nie wiem. Myślę, że raczej bał się umrzeć zbyt szybko. Bał się, że nie zdąży napisać wszystkiego, co zalegało mu w duszy. Strach to jedna z najsilniejszych motywacji ludzkiego działania. Jako aktor, wiem coś o tym. Człowiek nieustannie się boi, że widownia go wyśmieje. Lęka się, że jego talent gdzieś się ulotni. Jeśli ktoś przez cały czas gra role podobnego typu, publiczność ma prawo zarzucić mu, że się powtarza, że jest sztuczny, kopiuje sam siebie. Trzeba wciąż próbować czegoś nowego. Marlon na przykład zawsze mi powtarzał, że powinienem zagrać Hamleta w teatrze. Mówiłem mu: 'Daj spokój, nigdy nie występowałem na scenie i nagle miałbym zagrać Hamleta?'. On na to: 'I o to właśnie chodzi. Zrób to, póki jesteś młody'. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale kto wie? Może kiedyś jeszcze się za to zabiorę.

Wbrew temu, co mówi do nas Rochester, odnoszę wrażenie, że jednak daje się go polubić...

Jeżeli ktoś oświadcza: 'Na pewno mnie nie polubisz', to kryje się w tym swego rodzaju wyzwanie. Wilmot jest postacią wielowarstwową. Jak już mówiłem, na pierwszy rzut oka łatwo w nim dostrzec alkoholika dążącego ku samozniszczeniu. W jakimś momencie jednak człowiek zaczyna się zastanawiać, co sprawiło, że Rochester na własne życzenie pogrąża się tak głęboko. Kiedy czytałem jego biografię, odkryłem, że w młodości brał udział w wojnie. Jego pluton, czy też kompania, został wybity niemal do nogi. Na oczach Wilmota jego koledzy ginęli w okrutny sposób. Myślę, że to wspomnienie prześladowało go przez resztę życia. Jeśli dodasz dwa do dwóch, to zorientujesz się, że Rochester nie był wcale takim zimnym, nieczułym draniem, za jakiego go uważano. Przeciwnie: był nadwrażliwy i chował się pod maską cynizmu. Usiłował ukryć dręczący go ból. I dlatego uważam, że mimo wszystko można go polubić. Ja mu współczułem.

Nie boisz się, że po takim filmie sam doczekasz się etykietki rozpustnika?

Nie mam najmniejszych złudzeń: ten film nie jest przeznaczony dla masowej widowni i na pewno nie spodoba się wszystkim. Miałem tego świadomość w momencie, gdy zgodziłem się w nim zagrać. Albo nawet wcześniej, gdy dziesięć lat temu John (Malkovich - Y. Cz.-H.) zaczął namawiać mnie do udziału w tym projekcie. Ciężko jest oczywiście przewidywać cokolwiek w tej materii, zdaję sobie jednak sprawę, że niektórych ta opowieść zirytuje, inni zaś obejrzą ją z zaciekawieniem, pragnąc dowiedzieć się czegoś na temat głównej postaci - albo samej epoki historycznej. Czasy Restauracji to piekielnie ciekawy okres. Z całą pewnością natomiast nie można promować tego filmu w taki sam sposób, jak na przykład 'Piratów z Karaibów'. Wyobraź sobie taką kampanię reklamową: drogie dzieciaczki, jeżeli podobał się wam 'Charlie i fabryka czekolady', zobaczcie koniecznie 'Rozpustnika'! (śmiech) Albo inny pomysł: seria laleczek z Wilmotem (śmiech). Już to widzę! (śmiech) Mówiąc serio, to zupełnie inne kino. Sam powiedziałem swoim dzieciom, że nie zobaczą tego filmu, dopóki nie skończą co najmniej 30 lat (śmiech).

John Wilmot wyznawał zasadę, że najlepszy sposób na pokusy to ulec im. Folgował sobie we wszystkim, nie troszcząc się o innych. A jak Ty sobie radzisz z pokusami?

Fakt, że czają się wszędzie. Niektórym czasami ulegam, przyznaję. Generalnie jednak wyznaję zasadę, że to, co dajesz innym, prędzej czy później do ciebie wróci. Jeżeli człowiek podstawi komuś nogę, to po jakimś czasie zły uczynek zemści się na nim w ten czy inny sposób. I odwrotnie: dobry uczynek procentuje. Tego uczę swoje dzieci: jeśli zrobisz coś dobrego, to będzie dobrze. Jeśli zrobisz coś złego, to będzie źle.

Wspomniałeś o Johnie Malkovichu. Z doświadczenia wiem, że niełatwo się z nim rozmawia...

Domyślam się, co sugerujesz. Czasami sprawia wrażenie, jakby działał na zwolnionych obrotach, prawda? (śmiech). Niemniej jednak mogę Cię zapewnić, że to wspaniały człowiek. A oprócz tego oczywiście znakomity aktor. Potrafi być zabawny, tylko trzeba dać mu trochę czasu (śmiech). Po raz pierwszy spotkaliśmy się w Chicago. John zaprosił mnie do teatru, w którym występował jako Rochester w scenicznej wersji 'Rozpustnika'. Nie miałem pojęcia, czemu właściwie zawdzięczam ten zaszczyt, ale gra Johna zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Po spektaklu oznajmił: 'Chodźmy na kolację', po czym już przy stole stwierdził: 'Chciałbym, abyś zagrał tego człowieka w filmie'. W pierwszym odruchu odparłem: 'A dlaczego sam go nie zagrasz? Byłeś świetny na scenie. Na ekranie też byś sobie poradził'. John na to: 'Cóż... dlatego, że chcę, abyś to ty go zagrał'. Nie miałem innego wyjścia, jak się zgodzić.

O ile wiem, Twój następny projekt to ekranizacja "Shantaram". Możesz powiedzieć coś na ten temat?

'Shantaram' to znakomita książka. Ktoś podsunął mi ją, kiedy kręciliśmy 'Charliego i fabrykę czekolady'. Nie mogłem się od niej oderwać, mimo że jest to dość obszerne tomisko. To niesamowita historia, oparta na faktach. Autor, Gregory David Roberts, opisał własne dzieje. Po tym, jak opuściła go żona, zaczął brać heroinę, a gdy już się uzależnił, napadał na banki, by zdobyć pieniądze. Dorobił się przydomka 'Bandyta Dżentelmen', ponieważ zawsze pojawiał się elegancko ubrany i z pistoletem-zabawką oznajmiał: 'Czy mogę uprzejmie prosić o pieniądze?' (śmiech). Został aresztowany i skazany na dziesięć lat więzienia o zaostrzonym rygorze w Melbourne. Po dwóch i pół roku uciekł w biały dzień, dostał się do Bombaju i zamieszkał w tamtejszych slumsach, lecząc najuboższych. Spędził tam dziesięć lat, poznając tych ludzi i ucząc się ich kultury. Nigdy jednak nie czuł się całkowicie wolny - zwłaszcza wtedy, gdy zaczął współpracować z hinduską mafią. Przez cały czas musiał oglądać się za siebie, czy nikt go nie ściga. To materiał na rewelacyjny film - zaczniemy go realizować, jak tylko skończę kręcić trzecią część 'Piratów z Karaibów'. Czyli już niedługo.
abso
PostWysłany: Wto 16:50, 20 Lis 2007    Temat postu:

Prosimy o więcej wywiadów szczególnie tych najnowszych Wink Jesteś wielka,że tłumaczysz nam te wywiady Razz Ja jestem strasznie kiepska z angielskiego wiec nie byłoby szans na odczytanie jakiegokolwiek z angielskiej strony :-p
Hambarr
PostWysłany: Wto 23:23, 06 Lis 2007    Temat postu: Wywiady

Celem rozszerzenia naszego forum dodaje nowy temet z wywiadami. Nazwa mówi sama za siebie:) Mysle, że bedzie fajnie jeśli podzielimy się swoimi znaleźiskami i tlumaczeniami w celu integracjii:) W końcu wszyscy kochamy Johnnego:) Oto wywiad z ENTERTAIMENT WEEKLY.

EW: Back in March, reports appeared that your daughter Lily-Rose, who was 7 at the time, had been hospitalized in London with a very serious illness. Where were you in making SWEENEY TODD?
(W marcu ukazały się wiadomości, że twoja córka Lily-Rose, która miała wtedy 7 lat, była leczona w szpitalu w Londynie na bardzo ciężką chorobę. W którym momencie kcenia Sweeney Todd wtedy byłeś?)

JD: We were about 3 weeks into shooting.
(Bylismy w trzecim tygodniu kręcenia)

EW: How bad did things get?
(Jak daleko/źle zaszły sprawy?)

JD: To say it was the darkest moment, that's nothing. It doesn't come close to describing it. Words are so small. But knowing that those people, Tim and the crew, shut down and stood by and waited . . . . I didn't know if I was coming back. I remember talking with Tim, saying, "Maybe you need to recast."
(Powiedzenie, że to był najgorszy czas to nic. To nawet troche nie odzwierciedla jak bylo źle. Słowa to za mało. Ale świdomość, że ci ludzie, Tim i ekipa filmowa przestali kręcić i czekali...nie wiedzałem czy jeszcze wróce. Pamiętam jak rozmawiałem z Timem mówiąc - "Może powinieneś zmienić obsadę")

EW: But your daughter is fine now?
(Ale twoja córka ma się teraz dobrze?)

JD: You bet. Now every single millisecond is a mini-celebration, man. Every time we get to breathe in and exhale is a huge victory. She pulled through beautifully, perfectly, with no lasting anything. Once we were given the all clear, I had to dive back into the work, and I had to get back in there for Tim.
(Teraz każda mała chwila jest wielkim swietowaniem, stary:P. Każda chwila gdzy możemy odetchnąć to ogromny sukces. Po tym jak wszystko się poprawilo, musiałem wrócić do pracy, i musiałem tam wrócic dla Tima.)

Tlumaczenie: Ja:) Robiłam to szybko bez slownika, więc jesli zauważycie jakiś błąd to piszcie na priv-poprawie. enjoy! Smile

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group